wtorek, 19 czerwca 2012

Rozdział szósty

Minęły jakieś cztery dni od ostatniego telefonu. Louis twierdzi, że koleś sobie odpuścił, ale ja nie jestem tego taka pewna. Nie po to zadawał sobie tyle trudu, żeby teraz zrezygnować.

Za każdym razem gdy wychodzę z domu, rozglądam się dookoła, bojąc się, że on jest gdzieś w pobliżu. Chociaż bardziej niż o siebie, boje się o Louis'a.  Cały czas po głowie chodzą mi słowa, tego psychola. "Skoro ja nie mogłem z tobą być, to ten laluś tym bardziej nie będzie." Jeżeli coś mu się stanie, to ja tego nie przeżyję.

Co do Louis'a, to reszta zespołu bardzo ucieszyła się na wieść o tym, że jesteśmy razem. Podobno od razu wiedzieli, że między nami coś jest, ale szczerze w to wątpię.

Dzisiaj Ana idzie na ślub siostry, więc obiecałam, że jej pomogę z fryzurą i makijażem. Siedziałam w swoim pokoju śpiewając It's my life Bon Joviego, kiedy moja mama, zaczęła krzyczeć z dołu, że mam przyjść. Tak też zrobiłam, chociaż nie ukrywam, że zdziwiło mnie to, że moja rodzicielka się do mnie odezwała.

Schodziłam właśnie, gdy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. W podskokach podeszłam do drzwi, by je otworzyć. W progu stała moja przyjaciółka z sukienką w ręku. Widząc jej radosną twarzyczkę, od razu się uśmiechnęłam. Gestem pokazałam jej, żeby poszła za mną. Szłyśmy właśnie na górę, kiedy zatrzymała nas moja mama, chcąc przywitać się z gościem.

- Cześć Ana. Dawno cię u nas nie było. - powiedziała.

- Dzień dobry pani Collins. Tak jakoś wyszło. - odparła Ana, szczerząc się przy tym jak przygłup.

Odkąd znam Anę, zawsze lubiła moją mamę. Cóż może to dlatego, że jej rodzice rozwiedli się i zamieszkała z ojcem, przez co bardzo rzadko widziała swoją matkę. W każdym razie nie mam jej tego za złe czy coś w tym stylu. Moja rodzicielka jest naprawdę świetna, przynajmniej tak sądziłam do czasu, aż mnie uderzyła.

- Dzisiaj jest wesele twojej siostry? - zapytała mama.

- Zgadza się. - powiedziała szatynka.

- Pogratuluj jej ode mnie.

- Ma się rozumieć. - znowu ten genialny uśmieszek. - My już pójdziemy. - dodała.

Mama skinęła głową i wróciła do salonu, a my poszłyśmy do mojego małego królestwa. Zaczęłam ogarniać trochę pokój, a Ana ruszyła szukać wszystkie potrzebne kosmetyki. Nie zajęło jej to zbyt dużo czasu. Czasami mam wrażenie, że ona lepiej wie gdzie coś znaleźć w moim pokoju niż ja. Posadziłam przyjaciółkę przed lustrem i wzięłam się do pracy.

- Sara mam pytanie. - odezwała się szatynka. - Co byś powiedziała, gdybym zaczęła się spotykać z Danielem?

- Właściwie możesz spotykać się z kim chcesz, ale Daniel to dupek. - odparłam malując Anie rzęsy. -Wiesz, w sumie to żałuję, że rzuciłam dla niego Jake'a. - dodałam po chwili.

- Jejku pamiętam, jaki był wtedy załamany. On naprawdę cię kochał. - powiedziała moja przyjaciółka.

I nagle mnie olśniło. To stąd kojarzyłam śmiech tego chłopaka, który do mnie wydzwaniał. To był Jake! Mści się na mnie za to, że go rzuciłam. Nie to nie możliwe. Jake nie jest taki. To uroczy i miły chłopak. Nie mogę go bezpodstawnie oskarżać.

Chcąc zmienić temat, zaczęłam wypytywać Anę, jaką fryzurę mam jej zrobić i czy chce pożyczyć moje buty. Udało się, szatynka nie gadała już o niczym innym.

Nie wiadomo kiedy, zrobiła się za piętnaście druga i moja przyjaciółka, musiała się już zbierać. Ogólnie wyglądała bardzo ładnie. Sukienka idealnie podkreślała jej urodę. Życzyłam jej udanej zabawy i wróciłam do pokoju.

Jako że nie chciałam spędzić reszty dnia zamknięta w pokoju, postanowiłam, że pójdę do chłopaków. Przebrałam się w normalne ciuchy i już miałam wychodzić, kiedy zatrzymała mnie moja mama. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, więc powiedziała że się śpieszę i nie czekając na jej odpowiedź, szybko wyszłam z domu.

Gdy byłam już niedaleko, zaczęła się straszna ulewa. Zaczęłam biec, żeby całkiem nie przemoknąć. Po pięciu minutach byłam już w ciepłym domku chłopaków. Od progu było słychać kłótnie.

Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam do salonu. Na kanapie siedział Harry, Liam i Niall i grali na xBoxie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie było ani Lou ani Zayn'a.

- Jest Louis? - spytałam.

Zero odpowiedzi. Wkurzona podeszłam po telewizora i najnormalniej w świecie wyłączyłam go. Cała trójka zaczęła burczeć pod nosem. Zaśmiałam się cicho i powtórzyłam pytanie.

- Poszli gdzieś z Zayn'em. Niedługo powinni wrócić. - powiedział Payne.

Wzruszyłam ramionami, włączyłam z powrotem telewizor i wcisnęłam się między chłopaków. Harry włączył fifę i zaczęliśmy grać. Wygrałam z Niall'em i Liam'em, ale z loczkiem nie miałam szans.

Odkąd przyszłam, minęła jakaś godzina, a chłopcy dalej nie wrócili. Straciłam chęć skopania Harrego i zaczęła chodzić po salonie.

Minęła następna godzina, a Louis'a i Zayn'a nadal nie było. Obecna w pokoju trójka, wciąż mi powtarzała, abym się nie martwiła, ale ja ich nie słuchałam. Wyciągnęłam komórkę i próbowałam dodzwonić się do swojego chłopaka, ale numer nie odpowiadał.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Popatrzyłam przerażona na chłopaków, którzy patrzyli po sobie. Cała trójka zerwała się z kanapy i pobiegła na korytarz, a ja podążyłam za nimi.

Przy drzwiach stał, a raczej ledwo stał Zayn. Miał podbite oko, rozciętą  wargę i był poturbowany. Liam i Harry złapali chłopaka w ostatniej chwili, ratując go tym samym przed upadkiem.

Chłopcy zaprowadzili Mulata do salonu. Kazałam Niall'owi iść po jakieś tabletki i apteczkę. Blondyn szybko opuścił pomieszczenie.

- Zayn co się stało i gdzie jest Lou? - zapytałam spokojnie, chociaż w środku krzyczałam na całe gardło.

- My, wracaliśmy do domu. - powiedział cicho chłopak, krzywiąc się z bólu. - I napadło nas jakichś pięciu kolesi. Nie mieliśmy szans.

W moich oczach pojawiły się łzy. Nie mogłam tego słuchać.

- Gdzie. Jest. Louis.- głos strasznie mi drżał.

- Oni zabrali go do samochodu. - powiedział ledwo słyszalnie Zayn.

Obraz przed moimi oczami zaczął wirować, a chwilę później cały pokój zalała ciemność.

Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą zmartwione twarze Niall'a, Liama i Harrego. Ostrożnie podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dookoła. Nadal znajdowałam się w salonie. Mój wzrok napotkał siedzącego obok mnie Zayn'a. Chłopak przyciskał do czoła.. mrożonkę?

- Co się stało? - spytałam słabym głosem.

- Zemdlałaś. - powiedział Harry.

I wtedy zauważyłam, że nie ma z nami mojego chłopaka. Przerażona zaczęłam rozglądać się do salonie.

- Gdzie jest Lou? - spytałam zrywając się z kanapy. - Gdzie jest Louis!? - krzyknęłam patrząc na każdego z obecnych.

Chłopcy popatrzyli najpierw na mnie, a później na siebie, wykrzywiając twarze w dziwnym grymasie. W tym momencie zadzwoniła moja komórka. Wyciągnęłam ją szybko i nie patrząc na numer odebrałam.

- Louis? - spytałam.

- Pudło! - zaśmiał się chłopak. - Ale jest tu ze mną. Przywitaj się ze swoją dziewczyną. - usłyszałam.

- Pierdol się psycholu! - usłyszałam po drugiej stronie, a z moich oczu popłynęły łzy. To był głos mojego chłopaka.

- Coś niemiły jest ten twój gwiazdor. - stwierdził mój rozmówca. - Powinnaś nad nim popracować. Chociaż nie, już raczej nie zdążysz. - zaśmiał się chamsko.

- Jake? - spytałam, a po drugiej stronie zaległa cisza. Teraz już miałam pewność, że trafiłam. - Jake nie rób mu krzywdy, błagam cię. - szepnęłam.

Spojrzałam na resztę zespołu, którzy patrzyli na mnie zdziwieni. Przygryzłam wargę ze zdenerwowania i poczułam, jak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

- No proszę. Sara Collins, błaga mnie, abym darował życie jej chłopakowi. Urocze. - kpił ze mnie.

- Jake, proszę cię. To ja zachowałam się jak szmata i to na mnie powinieneś się mścić, a nie na Lou. - głos drżał mi tak bardzo, że sama ledwo rozumiałam co mówię.

- Niby masz rację, ale krzywdząc tego lalusia, zadam ci więcej bólu.

- Błagam cię, zrobię wszystko, tylko wypuść go. - zaczęłam cicho szlochać.

- Wszystko? To zostaw swojego chłopaka i wyjedź ze mną. - powiedział śmiejąc się.

- Nie! - usłyszałam krzyk Louis'a, chwilę później głośny huk i jęk bólu.

- J-ja, ja nie mogę. Nie zrobię tego. - wydusiłam z siebie.

- Daję ci tydzień na przemyślenie. Albo zgadzasz się na moje warunki, albo pożegnaj się z chłopakiem - zaśmiał się i zakończył rozmowę.

Stałam z telefonem przy uchu, a z moich oczu z szybkością wodospadu, płynęły łzy. Nie mogłam się ruszyć. Dlaczego on to robi? Czemu krzywdzi Louis'a, zamiast mnie?

Powoli opuściłam dłoń, a komórka wypadła z mojej ręki. Moje nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam na podłogę, szlochając głośno. W mgnieniu oka znalazł się przymnie Liam, przytulając mocno. Wtuliłam się w niego z całej siły. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Ta cisza z każdą sekundą stawała się nie do wytrzymania.


________________________________________________

No i szósty, mam nadzieję że się podoba.
Następny będzie w sobotę albo w niedzielę.
Do bohaterów dodałam zdjęcie Jake'a.
Kocham was ;**
@Twinkleineye

4 komentarze:

  1. no powiem ci, że twój blog jest MEGAA ! Zaczęłam czytać i tak mnie wciągnęło, że Ci mówię :D Pięknie piszesz :)) jak na razie skończyłam rozdział szósty . Polecę twojego bloga na swoim :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym się zgodziła na jej miejscu.Byłabym w stanie zrobić wszystko,aby uratować ukochanego.

    OdpowiedzUsuń